Drogi Czytelniku,

Jeśli przeczytałaś/eś notkę zostaw po sobie ślad, jestem ciekawa Twojej opinii, jaka by nie była.
Dziękuję i pozdrawiam :D

piątek, 31 stycznia 2014

Pieluchy wielorazowe, moje odkrycie :)

Jak byłam w ciąży to bez przerwy słyszałam o wielorazowych pieluchach. Z ciekawości zaczęłam o nich czytać co i jak ale w pierwszym momencie lekko mnie zatkało bo perwsze co zobaczyłam to cena (ok 70 zł sztuka), no chyba ich... poniosło no ale że ekologiczne, super wypasione materiały, no i produkt polski, tylko jak maleństwo zużywa 10-12 pieluch na dobę (tak wyczytałam) no to by trzeba mieć ze 20 minimum, hmm troszkę sporo.
Uparłam się że znajdę coś na moją kieszeń i... proszę bardzo 19,95 sztuka, materiały te same, tylko made in china ( no oni to chyba wiedzą jak się szyje :D ), opinie jak zawsze podzielone ze chiński badziew itp, no ale jeśli badziew to lepiej wydać na próbę te 200 zł niż 700... no bo jak się nie różnią składem, opisem a nawet czasem zdjęciem to jak badziew to w obu przypadkach.
Ja na swoje testy wybrałam pieluszki- kieszonki (to tylko część reszta w użyciu)
jak pisze producent: Posiadają one kieszonkę do której umieszcza się wkłady (z mikrofibry lub bambusa). Po niewielkim zamoczeniu, można wymienić tylko sam wkład, a pieluszkę użyć ponownie. Wybrałam wkłady z mikrofibry (wyglądają tak),
bo bambus jest mniej chłonny. 
Na początek zamówiłam 10 (w zestawie mają już wkład) i 5 dodatkowych wkładów no jak by się jednak okazały bublem to zostanę z 10 nienadającymi się do niczego pieluchami a nie całą stertą :P

tu pieluszka z której wystaje wkład
napy są do regulacji rozmiaru

Początki nie były obiecujące, pieluchy przeciekały, śmierdziały "menelem" no porażka jak nic, ale jak zawsze na ratunek przyszła Bunia, która spędziła jakieś 5min na poprawianiu wkładu w pieluszcze, a TataMi po jakimś czasie opracował sposób jak to robić szybciej :), na "menela" skuteczny okazał się lejek z drzewa herbacianego
wystarczy na miesiąc

 i częste pranie (stety niestety pralka śmiga co 2 dni). Kupiliśmy jescze 10 pieluch i 15 wkładów, wystarczy, prać i tak trzeba schną szybko. Za cały interez zapłaciliśmy ok 700-800 zł, fakt że to był dwurazowy wydatek ale patrząc na ceny pieluch jednorazowych i na ich skład, opinie że przegrzewają jajka u chłopców (nie wiem le jest w tym prawdy ale nie chcę sprawdzać) myślę że to był dobry wybór.
Te pieluchy nie sprawdzają sie podobno u maluszków, które grubszą sprawę pieluszkową robią kilka razy dziennie, nie wiem bo mój MałyMi załatwia to raz na dwa dni więc w tej kwestii się nie wypowiadam (chodzi o to że w TAKIEJ sytuacji pieluszkę trzeba od razu zaprać a to dodatkowa robota...) Ja znalazłam patent żeby częściowo chociaż pozbyć się pieluszkowej niespodzianki.
niestety to się za każdym razem wyrzuca

koszt takiego opakowania to 9 zł wystarzczy na ok tydzień

tak wygląda pieluszka gotowa do użycia

Ja jestem bardzo zadowolona przewijam Mi milion razy dziennie bo nie martwie się, że zużyję za dużo pieluch a promocji nie ma. 
Jakieś inne doświadczenia z takim gadżetem ktoś 

czwartek, 30 stycznia 2014

Czytanie niemowlakowi

Nie należę do osób, które mówią do brzucha, czytają, śpiewają itp. Jakoś nie potrafiłam się do teg przekonać, no bo jak przecież ten człowieczek nic nie kuma, siedzi w brzuchu od momentu swojego powstania, przelewa się w wodach płodowych dopiero rozwija to po co, jaki jest sens zwracania się do dopiero rozwijającej się istotki.
Kiedy się urodził był już "materialny", "rzeczywisty" dopiero wtedy się przemogłam, mogłam do niego mówić, śpiewać, a nawet zaczęłam mu czytać, chociaż nadal "nic nie kumał". Pomyślałam że skoro w TV mówią żeby czytać to wiedzą co robią...
Początki były trudne, płakał i miał w nosie moje czytanie, liczyło się jedzenie i spanie, pomyślałam że jednak ci z telewizji opowiadają głupoty ale jakie było moje zdziwienie kiedy Mi w wieku 2 miesięcy zaczął skupiać się na moim czytaniu, skupiać się to może za wiele powiedziane ale gapił się na mnie przez jakieś 5 a nawet czasami 10 minut, kilka razy nawet zasnął podczas mojego produkowania się :)
Wiadomoże takie maleństwo nie wie o czym mu czytasz ale poznaje mowę, koduje charakterystyczne dla języka dźwięki, później pojedyncze, często powtarzane wyrazy ( u nas akurat najczęściej powtarzany wyraz nie ma nic wspólnego z bajkami ), podejrzewam że można by czytać mu gazetę i wykazywał by podobne zainteresowanie bo jemu chodzi o dźwięki i ton głosu.
Zaczęliśmy ambitnie od "Kubusia Puchatka", może Mi będzie kochał takie bajki jak rodzice a nie jakieś kretyńskie nawalanki jakimi teraz karmią nasze dzieci, na "pranie mózgu" przyjdzie czas kiedy dorośnie.
Podobno dzieci, którym czyta się od maleńkiego szybciej zaczynają mówić, ile w tym prawdy, przekonamy się za jakiś czas :P Ktoś może już sprawdził tą teorię w praktyce?
Ciekawa jestem czy to czytanie faktycznie wpływa na rozwój wyobraźni i zasób słów w starszym wieku dziecka.

wtorek, 28 stycznia 2014

Poród... Mnie przy tym nie było :P

Porodu bałam się jak niczego na świecie (no może poza atakiem kosmitów), człowiek nasłucha się tego wszystkiego, naczyta szczególnie w bardzo mądrym internecie i później widzi w głowie to wszystko... No bo jak niby przecisnąć arbuza przez otwór wielkości pomarańczy? A no normalnie bierzesz i rodzisz :P wyjścia nie masz, dzidzia się nie wchłonie :D Ja jestem panikarą ogromną więc panika tym większa, mój próg bólu wynosi 0, jak tylko widzę gabinet dentystyczny proszę o znieczulenie.
Ale od początku. Dwa dni po terminie skoczyliśmy na kontrolne Ktg... oczywiście TataMi musiał być z nami (on to wszędzie się pchał za co mu bardzo dziękuję :*), ale pani doktor wyskoczyła z tekstem Ja nie po to poszłam na położnictwo żeby facetów oglądać... (cofnęliśmy się w czasie o jakieś 20 lat i gdybym nie była w ciąży to szanowna pani została by znokautowana za takie teksty). Cztery dni po terminie dostałam takich skurczy, że byłam przekonana że to już. Znów pojechaliśmy i znów nic, myślę sobie skoro to tak boli a to nie czas to co będzie jak będzie czas... Dwie kolejne noce nie spałam, spędziłam ja siedząc na kanapie bo to było jedyne miejsce w którym mogłam wytrzymać. Rano bóle osłabły i to bardzo ale skoro już jesteśmy zarejestrowani na to Ktg to pojedziemy, nie jedliśmy śniadanie bo poco to przeciaż jakieś pół godzinki badania... I jakież było moje zdziwienie kiedy pani doktor oznajmiła 4 cm zapraszamy na oddział. WHAT?! no dobra, szczęściem TataMi woził torbę od tygodnia... :) Nic mnie nie boli a każą rodzić...
Wpada na salę dziewuszka, taka co prawdopodobnie z zajęć na uczelni się zerwała, dzień dobry będę pani lekarzem prowadzącym. Kolejny raz w ciągu godziny: WHAT?! No nic przecież nie wyjdę :P Wpada druga babka (no ta prawdopodobnie skończyła studia), położna. To co rodzimy, męczę się, padam na dziób wpada facecik, wiekowo coś pomiędzy babeczkami, które się mną zajmowały (lekarz, chyba bo się nie przedstawił) Wie pani co, za długo to trwa chcieli byśmy żeby już pani skończyła mówi żując gumę i zabierając się za miejsce z którego wyjdzie Mi. Położna podaje mu vacum ( to moje domysły bo nikt mnie o niczym nie informuje) Mi po 9 godz jest już z nami. Dopiero TataMi powiedział że szkrab był owinięty pępowiną i rodził się twarzą do góry (powinien w dół) i dlatego trzeba było przyspieszyć akcję (dzięki za info doktorki).
Nie piszę nic o bólu bo byłam tak zdezorientowana, skołowana i zagubiona że jak tylko pojawił się Mi i zostaliśmy sami we troje nic nie było już ważne ani ból ani strach... "Ekipa porodowa" mimo dziwnych odzywek i średniej wieku 15 (:P) była przesympatyczna, to też pomogło mi przetrwać. Anegdotka jaką sprzedaję chętnym posłuchania... Szyje mnie lekarka (ta co zwiała z zajęć), siedzi tam i szyje i dzierga i nie mam pojęcia co jeszcze... Staje za nią położna i mówi Nie rozpędzaj się tak bo z pani dziewicę zrobisz... HEHEH. Cieszę się w sumie że trafiłam na tak młodą i wyluzowaną ekipę bo bardziej skupiłam się na tym co dzieje się wokół niż na bólu, powiedziały jak oddychać że wiedzą że boli ale wyjścia już nie mam itp.
Ale nie generalizujmy, jak już wspominałam koleżance ciężarówc:e
Nikogo nie słuchaj u Ciebie i tak będzie inaczej :*
Buziaki dla Reni, która już wie co ją czeka :) chociaż podobno nigdy nie jest tak samo.

czwartek, 23 stycznia 2014

Kinect mój przyjaciel czy wróg?

Postanowienie było takie, że dobijemy do "sylwetki czempiona", teraz plan zakłada nie wyglądanie jak "obły robal".
Najgorsze we wracaniu do wagi jest wyjście z domu,jak powiada kolega Kuba:
Wiesz co jest najgorsze w bieganiu? To, że trzeba wstać z kanapy i biec.
Ja mam takie podejście do aktywności jako takiej, więc do mnie mój trening przyszedł sam, początkowo w postci gierek na Kinecta(Kinect Adventures), które były świetną zabawą jednocześnie powodując zakwasy (bo jak czyimś głównym treningiem przez prawie rok było otwieranie lodówki to trudno żeby ich nie było), a ostatnio (niestety) w postaci osobistego trenera (Kinect training z Nike), który katuje mnie dobranymi (akurat!) do mojej kondycji ćwiczeniami.
Pierwszy tydzień był masakrą, po rozgrzewce (nie wiem na jakiej planecie to co kazali mi robić nazwane jest rozgrzewką) padałam na twarz absolutnie nie miałam zamiaru dalej ćwiczyć, ale to był czas dążenia do "sylwetki czempiona", więc wyzywałam niewinnego i nic nie kumającego awatara pana trenera i ledwo zipiąc ćwiczyłam dalej. Ćwiczyć trzeba regularnie tak jak się ustaliło w ustawieniach początkowych, bo jak nie to Cię trener wyzywa (mobilizuje :P).
Ku mojemu zdziwieniu po 4 tygodniach męczarni i zrobieniu tzw. testu sprawności moje wyniki się poprawiły, myślę sobie kantują żeby mnie dalej terroryzować, ale nic "obłym robalem" nie chcę pozostać, więc jazda druga seria 4 tygodniowa i... HaHa nie kantują, nie potrzebuję już tyle czasu na odpoczynek między ćwiczeniami, nadal padam na twarz ale pot się ze mnie nie leje ciurkiem, waga twierdzi, że schudłam 2kg w miesiąc ekspertem nie jestem nie wiem czy to dużo czy mało, mi wystarczy :) (mogę dodać, że potrafię wciąć tabliczkę czekolady na raz a schudłam, to coś znaczy...?)
TataMi widząc moje poświęcenie też zaczął trening i póki co wyzywa nic nie kumającą panią trener, zobaczymy na ile wystarczy mu zapału... :*
Ogólnie rzecz ujmując Kinect był dobrym zakupem ale nie jestem pewna czy stał się moim przyjacielem czy wrogiem.
Wiem, na pewno, że systematyczność to mój wróg ale na jakiś czas chyba zostaniemy kumplami :D

środa, 22 stycznia 2014

Bunia i Dziadzia, najlepsze wsparcie zaganianej (częściej zagubionej) mamy :)

Korzystając z okazji pościk tematyczny o najlepszych ludziach z jakimi żyję przez ścianę (dokładnie przez sufit :P)
Wczoraj wieczorem było już za zimno na spacer z Mi w chuście a na wyciąganie wielkiego wózka (taka terenówa bo mieszkamy przy lesie) nie miałam ochoty, no a z "piesełami" wyjść trzeba- wykonałam telefon (bo pokonanie 15 schodków to ogromny wysiłek ;D):

  • Mamo... Mogłabyś... 
  • Już schodzę!
Nie zdążyłam skończyć zdania i powiedzieć o co chodzi, mało tego nie zdążyłam się rozłączyć Bunia była na dole i zabawiała Mi.
Zachciało mi się studiować... Zjazd co 2 tygodnie, TataMi często pracuje w weekendy, załatwiłam indywidualny tok nauczania, trudno będę nadrabiać...

  • Przecież ja się mogę nim zająć, nie ma problemu.
  • Ale tak cały dzień, no co Ty
  • Nie marudź tylko jedź na uczelnię
No cóż decyzja o indywidualnej organizacji studiów jest gdyby Buni się znudziło :)
A Dziadzia...? Złoty człowiek od zadań technicznych.
Wspominałam o wielkim fotelu wyciągniętym z czeluści piwnicy...
W naszym "hammer(ze)"(wózku) odpadło kółko, bo używka ale i tak wypasiona. Wracamy ze spaceru:

  • Dziadzai, Dziadzia kółko odpadło!
  • Jak odpadło?
  • No normalnie wzięło i odpadło...
  • Jak Ty jeździsz?!
  • Normalnie, przed siebie.
Westchnął głęboko, po czym wziął podręczną skrzynkę na narzędzia i ruszył z odsieczą. Naprawił, a jakże :)
Żeby nie było zbyt różowo i słodkopierdząco to powiem otwarcie, często są upierdliwi i marudni ale i tak ich kochamy :*
A teraz się pochwalę pięknym "dziełem sztuki" wykonanym własno ręcznie (nożnie) przez MałegoMi (zdjęcie kiepskie ale fotograf ze mnie żaden ,wkońcu mam od tego ludzi, prawda aGwer? :*KLIK ;))

Ktoś ciekaw jak to zrobione? To masa solna:
  • szklanka mąki
  • szklanka (drobnej) soli
  • 1/2 szklanki wody
i tu patent na barwienie masy, do wody trzeba wrzucić spory kawałek bibuły w interesującym nas kolorze i zaczekać aż zabarwi wodę. Wszystko wyrabiamy na ciasto. Musi być elastyczne takie nie za suche nie za mokre, jeśli się sypie trzeba dodać jeszcze wody. Jeśli potrzebujemy więcej niż szklankę wody to znaczy że mąka nie nadaje się do masy solnej. U nas akurat proporcje sprawdziły się idealnie.

wtorek, 21 stycznia 2014

9 miesięcy celibatu?

Miał być post o nakładkach silikonowych, ale mimo że zajmują w moim życiu ważny element codzienności to nie będę zanudzać od samego początku.
Dziś o seksie w ciąży :)
Nie prawdą jest,że w czasie ciąży nie można uprawiać seksu, fakt pierwsze 12 tygodni ale później... Hulaj dusza, piekła nie ma (oczywiście wszystko z głową i pod warunkiem że lekarz nie zarządzi inaczej). Nasz doktor nawet dopytywał się czy odbywamy stosunki ( mam nadzieję, że ze względów medycznych :p). Sprawa wygląda tak, że to kobieta jest na górze z wiadomych względów, ale poza tym dowolność wedle upodobań :).
Ja przed zajściem w ciążę nie wyobrażałam sobie seksu w ciąży, no bo jak przecież tam w środku jest mały człowieczek i jak to tak... ale lekarz mnie uspokoił, że nie zrobie (a właściwie Tata :P) mu krzywdy, maluszek będzie odczuwał to jako przyjemne kołysanie a nie niewiadomo jaką torturę jaką ja sobie wyobrażałam...( wiem histeryczka, ale pierwszy dzidziuś, więc boisz się o wszystko).
Po kilku dniach namawiania na próbę zgodziłam się i... jakie było moje zdziewienie (dziwnie ten wyraz wygląda napisany) kiedy doznania okazały się intensywniejsze i jakieś... inne, nie jakoś spektakularnie, że nagle fajerwerki czy coś, ale było inaczej. TataMi się obraził i pyta czy wcześniej było źle, to od razu informuję, że nigdy nie było źle, w ciąży jest poprostu inaczej...
Po pierwszych lękach, oporach, niechciejstwach, chęć dopadała mnie raz dziennie (przynajmniej!), gdzie w moim przypadku to duużo (nie wiem jaka jest średnia krajowa :P). Poza tym kiedy przeczytałam, że seks pod koniec ciąży może przyspieszyć poród bo rozciąga szyjkę a ja w 38 tygodniu tak bardzo byłam ciekawa jak MałyMi wygląda, to TataMi miał "przechlapane" (chociaż on był szczęśliwy :D)
Także babeczki i faceciki, którzy obawiają się ciążowego celibatu, nie bać się bo to zabobon wysnuty przez... nie wiem nawet kto mógłby coś takiego wymyślić, jeśli nie ma przeciwwskazań medycznych to nic takiego wam nie grozi.
PS. Mam nadzieje, że TataMi nie obrazi się za tego posta :*

poniedziałek, 20 stycznia 2014

Słów kilka o pozycjach do karmienia

Kontynuując wczorajsze wywody na temat karmienia piersią dziś o pozycjach do karmienia, które zaproponował You Tube (bo przecież nie pani od laktacji).
Pierwszą i podobno najwygodniejszą pozycją jest pozycja na leżąco
 Mi się absolutnie nie sprawdziła, nie potrafiłam się ułożyć w sposób który pozwoli Mi prawidłowo chwycić pierś (prawdopodobnie z powodu kształtu moich brodawek- na to pomogły kapturki ale o tym jutro), ale są plusy tego, że się nie sprawdziła bo Młody od początku spał w swoim łóżeczku, przez 2 miesiące przy nas w pokoju, a od miesiąca śpi we własnym :)
Kolejną pozycją jaką wypróbowaliśmy była pozycja spod pachy (pozycja futbolisty)
Ta była OK ale bolały mnie plecy bo siedziałam bez oparcia na łóżku bo Mi to chyba jakiś za długi do tego był  czy jak...żeby siedząc w ten sposób oprzeć się. Poza tym zgarnianie w środku nocy wszystkich poduszek znajdujących się pod ręką i głową TatyMi było dość uciążliwe, bo oczywiście nikt nie wpadł na to żeby zaopatrzyć się w poduszkę do karmienia...
Z kolei pozycję krzyżową (brr) zaproponowała lub narzuciła pani od laktacji
Ta była nieporozumieniem z powodu rzucającego się Mi, który absolutnie odmawiał zbliżenia się do piersi a ja trzymająć go dłonią za małą, wiotką główkę bałam się, żę Go skrzywdzę, nie mówiąc już o dyskomforcie jaki czułam zagarniając pierś i siedząć tak z wyciągniętym w bok łokciem, przygarbiona i "walcząca" z malutkim człowieczkiem.
U nas sprawdziła się pozycja klasyczna 
Teraz w wielkim, wygodnym fotelu, który DziadziaMi przyniósł z piwnicy (nie wiem skąd ale Dziadzia to chomik i wszystko ma w piwnicy :)) siedzimy sobie z Maluszkiem i się karmimy. Obajmując Jego główkę ramieniem i przedramieniem wiem, że jest bezpieczny.
Tyle o pozycjach a jutro coś o sylikonowych kapturkach (osłonkach) na brodawkę.  

niedziela, 19 stycznia 2014

POZNAJMY SIĘ

Dopiero zaczynam i nie dopracowałam nic ale chcę się podzielić kilkoma faktami z życia mojego synusia.Na wstępie informuję, że nie znajdziecie tu fotek Mi, bo postanowiłam, że jego zdjęcia nie będą krążyć po necie bez jego wiedzy (chociaż korci mnie niesamowicie ale się trzymam w postanowieniu), chociaż mogę się pochwalić zdjęciem (które robiła moja ulubiona Pani fotograf www.coraz-mniej.blogspot.com  ) kiedy był jeszcze w brzuchu.
Teraz ma już prawie 3 miesiące, kawał chłopa.
Na pewno na początek podzielę się  "traumą" związaną z karmieniem piersią (według mnie to nie jest takie piękne przeżycie jak niektórzy twierdzą, przynajmniej nie dla mnie), może z powodu pożałowania godnej pani od laktacji w szpitalu, która na moją informacje, że maluch nie chce ssać przystawiła go na siłę i stwierdziła: "Przecież je." po czym wyszła. Faktycznie jadł do momentu gdy ponownie się nie oderwał a ja nie byłam w stanie go przystawić...Trzy dni męki i noszenia go na dokarmianie butelką (całe szczęście, że nie musieliśmy zostać tam dłużej bo bym na oddziale psychiatrycznym wylądowała). Przypadkiem jedna z Piguł powiedziała, żeby spróbować kapturków silikonowych (pomogło). Pomijając fakt, że przez 2 miesiące musieliśmy go w domu butlą dokarmiać bo nie umiał się najeść. Teraz jest z górki, butlę dostaje sporadycznie, w nocy śpi 6 godzin bez budzenia (odpukać). Wstępu tyle, dziękuję dobranoc :)