Drogi Czytelniku,

Jeśli przeczytałaś/eś notkę zostaw po sobie ślad, jestem ciekawa Twojej opinii, jaka by nie była.
Dziękuję i pozdrawiam :D

czwartek, 24 lipca 2014

Sen jest dla mięczaków :P

Mi nie sypia w dzień ,w sumie w nocy to też nie bardzo :P ale tak to już jest jak się człowiek chwali na lewo i prawo jaki to jego synuniek jest fantastyczny. Był, już nie jest to znaczy no jest ale nie w kwestii spania.
Jak Mi się urodził to był książkowym noworodkiem, budził się co 3 godziny na karmienie i tyle go wiedzieli. Cieszyłam się bo nasłuchałam się od rodziny i znajomych, że się co godzinę dzidzia budzi, że spać z nią w łóżku trzeba żeby następnego dnia nie zasnąć na stojąco, ja tego nie chciałam, nie chciałam spać z maleńkim bo, może to samolubne, ale potrzebowałam przestrzeni dla siebie i TatyMi. No ale jak to mówią jak nie płacze to nie wiesz, że masz dziecko.
Zaczęło się jak młody zaczął tyle o ile ogarniać, że jest poza brzuchem. W dzień przesypiał może 15 minut, bo miał ciekawsze rzeczy do roboty, przecież trzeba było poznawać świat, tyle się dzieje wokół a on ma spać?! O nieee nie ma tak dobrze :P, ale na szczęście w nocy nadal co 3 godzinki, dobrze przynajmniej miałam siłę zabawiać go w dzień :), chociaż nie powiem dało mi to w kość, bo trzeba było ogarnąć mieszkanie i upichcić conieco :), bo ja to jakaś taka matka polka i fruwające po chałupce kłęby psiej sierści i TataMi wcinający chińskie zupki z Radomia to nie moja bajka, ale dawaliśmy jakoś radę, chuba z całkiem nie złym skutkiem, Mi lubił siedzieć na blacie w kuchni i patrzyć jak mieszam, przyprawiam, piekę czy co tam, ze smażenia prawie zrezygnowaliśmy bo Mimek chętnie coś podjadał :). Odkurzacz lubi, jak był mniejszy to nawet kilka razy przy nim zasnął a jak płakał nie wiadomo dlaczego to uspokajał się przy nim. Teraz jak wyciągam odkurzacz to siada na korytarzu i obserwuje, macha łapkami i krzyczy. Śmieszny gość :D
Jak MałyMi skończył jakieś 7 miesięcy i w dzień praktycznie dostawał już niecycowe jedzenie zaczął nam drzemać po każdym posiłku ale też jakieś 15-20 minut, a w nocy za to budził się co pół godziny do godziny maksymalnie ciumkał cyca jakieś 5 minut i zasypiał... Wtedy zaczęliśmy odstawianie cyca na rzecz butelki, myślałam, że się nie najada bo to malutki leniuch był od początku :P Pomogło.
Teraz MałyMi budzi się w nocy dwa razy (lub milion pięćset sto dziewięćset razy, zależy od dnia <nocy> :D) i w dzień międzi 12-13 idzie na dwie godzinki na drzemkę, chociaż zaczyna mu się chyba odechciewać tego drzemania bo od dwóch dni budzi się po godzinie i płacze... Może to kolejne zębiska... albo upał, albo wszystko na raz...

Paznasz, że jesteś dorosły po tym jak drzemki staną się dla Ciebie nagrodą nie karą... :P
Miminku, nie lub drzemek jak najdłużej :*

poniedziałek, 21 lipca 2014

Co z tymi zębami?!

Czytam, pytam, dyskutuję i zauważam coś przedziwnego (pewnie nie ja jedyna), wszystkim dzieciom zęby zaczynają wychodzić ok 3 miesiąca życia (znajomej niuńka nawet w tym wieku była już w posiadaniu jednego). MałemuMi to "zaczęły iść" i na tym poprzestały... szły do 8 miesiąca...
Jak zaczął się ślinić na potęgę, pchać całe piąstki do dziubka i wrzeszczeć z niewyjaćnionych przyczyn, to myślę albo kosmici albo zęby. Szanowny Pan doktor kiedy mu o tym wspomniałam na wizycie mentalnie popukał się w czoło a na głos wypowiedział tylko NIEEE (dobrze, że doktor na zastępstwie a nie nasza pediatra). Ja swoje wiedziałam i w ruch poszły oziębiające gryzaki, które zdecydowanie nie przypadły młodemu do gustu, wolał swoje pięści. Pomogła maść na ząbkowanie, a niedawno (trochę z późno) przeczytałam na blogu znajomej o korzeniu irysa (TU), chociaż u nas Mi budzi się z wrzaskiem w nocy i to "na śpiocha" więc jakoś nie wyobrażam sobie dawać mu korzeń do ssania... Ale cudo podobno nie złe i naturalne a to się liczy, więc jak kogoś czeka droga ku ząbkom to proponuję przetestować...
Mimkowe nocki trwały 5 miesięcy, aż któregoś dnia kiedy poszłam do niego smarować dziąsła prawie zeszłam z tego świata, był tak gorący jakby spał przy piecyku w 30 stopniowy upał. Ciach termometr... Ponad 38st.... Matko... No nic czopek na zbicie (doktor kazała powyżej 38 to się stosujemy) i czekamy... spadła, Ufff. No kurcze co mu jest?! W dzień miał już nieco powyżej 37, więc czekamy, może jakiś jednodniowy paskud... Maluszek przespał cały dzień na rękach, coś tam podjadał, więc wielkiej paniki nie było. W nocy znów prawie 39st, a że ranek powitał nas piątkiem mówię do TatyMi, że rejestrujemy się do Pani doktor, co by przez weekend mieć spokojną głowę. Temperatura spadła ale nie wiadomo czy nie wróci.
Doktor obejrzała malucha w poszukiwaniu wysypki, jak już pisałam ja z tych nieoczytanych i sobie myślę Co ma wysypka do gorączki...?,  teraz już wiem, tak zwana trzydniówka, czyli gorączka z wysypką bez innych objawów, wysypki nie znalazła,za to znalazła w gardle resztki po infekcji. Hmmm no resztki ale gorączka dopiero teraz... Nic, nic, ważne, że już po. OK Pani tu jest lekarzem :P
W każdym razie wracając do tematu ząbków Mimkowi po weekendzie wyszły cztery zęby jeden po drugim w ciągu kilku dni :). Także może nie jest super dzidziusiem, który w wieku 3 miesięcy ma pierwszy ząb ale za to jest Super Dzidziusiem, który ma cztery zęby na raz :). Przed nami jeszcze "tylko" szesnaście :)

piątek, 18 lipca 2014

Pobawimy się?

Uwelbiam Mimkowe zabawki, chyba bardziej niż on sam... Może to i dobrze, może będzie kreatywny i sam będzie wymyślał zabawy, a nie snuł się po domu z brzęczącym nuudzi mi się... Poczekamy zobaczymy co z tego łobuziaka wyrośnie :)
Ostatnio wpadło do nas kilkoro znajomych, każdy znalazł coś dla siebie do zabawy. Autko, pluszak, grające coś... :), ciekawie obserwuje się dorosłych ludzi, którzy są bardziej zafascynowani zabawkami dziecka niż ono samo :)
Jakoś tak u nas jest (nie wiem czy nie w większości rzypadków), że każdy kto przychodzi do Mi twierdzi, że trzeba coś przynieść i tym optymistycznym akcentem z naszego założenia, że młody nie będzie miał biliatda zabawek zostało tylko wspomnienie. Nie narzekam, absolutnie, bo to miłe kiedy Mi dostaje nową zabawkę i tak się nią zachwyca przez 30 sekund lub do momentu wyjęcia jej z opakowania. Taki numer nam zrobił w sklepie, tak bardzo wyciągał rączki do zabawki na półce, pokrzykiwał do niej, a że zbliżał się dzień dziecka postanowiliśmy kupić mu "coś co mu się podoba", podobało i owszem do momentu aż za nią zapłaciliśmy i wyjęliśmy z opakowania, teraz leży małpka samotna i smutna w kącie kojca bo Mi woli drzeć gazety :P
Osobiście uwielbiam zabawki Fisher Price, są dobrze wykonane i rzeczywiście "robią" to co mają zawarte w opisie. Gdzieś czytałam, że często takie zabawki można spotkać w lupmpeksach, no ja niestety się  nie spotkałam i Mi naciągnął dziadka na zakup Szczeniaczka Pchaczka, wiem, wiem Młody jest za mały na niego, na razie wali go po nosie i szarpie za pyszczek ale mam nadzieję, że się do niego przekona i będzie się nim chętnie bawił. Piesek jest śmieszny i rzeczywiście wydaje te 50 różnych dźwięków jak obiecują na opakowaniu, jest estetycznie wykonany, ale kółka nie za bardzo chcą się kręcić po panelach... :( Tak chciałam się podzielić moją miłością do Mimkowej zabawki.
Mi raczej preferuje zabawę tertą, gazetą, konkretnie darciem jej na mikroskopijne strzępki, plastikową butelką, tu fascynacja skupia się na odklejeniu etykiety i chałasie. Jedyną zabawką, zabawkową są kolorowe kubeczki, które maluch przesuwa, bierze do buzi lub udzerza jesdnym o drugi.
Jakoś specjalnie nie martwi mnie brak zainteresowania Mi zabawkami, tak jak pisałam na początku, może rzadziej usłyszę Maamo, nudzi mi się... :). Chociaż od kilku dni młodego bardzo interesują autka a konkretniej ich koła, także wszystko zmierza w dobrym kierunku ;)

wtorek, 15 lipca 2014

Ciasteczkowy potwór :)

Od kiedy MałyMi odkrył smaki "pozamlekowe" wcina jak szalony, łączne ze "słodyczami". Staramy się do minimum ograniczyć spożywanie przez malucha "syfu z marketu", niestety nie jesteśmy w stanie wyeliminować wszystkich paskudztw z jego diety :( no ale satramy się jak możemy. Mi zaczął wyciągać łapki do każdego jedzenia jakie namierzy, próbował już lodów, kawy inki i małosolnego ogórka, oczywiście próbowanie polegało na liźnięciu a nie na opędzlowaniu kubła kawy czy rożka z Lidla :P
A ciasteczkowe szaleństwo zaczęło się od... tak właśnie, od buni, która zaserwowała mu herbatniczek, dobrze, że herbatniczek a nie mleczną kanapkę (chociaż o nią też już zrobił awanturę), pomyślałam herbatniczek, czy biszkopcik... przecież każdy malec to zajada, nie może być groźny, pomyliłam się tak bardzo jak w przypadku bananka. W biszkopcikach były 4 sybstancje spulchniająco-konserwująco-jakieśtam (w biszkopcikach, które każde dziecko napotkane na ulicy trzyma w łapce!), w herbatnikach "tylko" 2, więc z dwojga złego Mi wcinał właśnie je, chociaż też nie kilogramami, bo na szczęście mamy okres gdzie jego jedzeniową fascynację możemy zastąpić owockiem, warzywkiem, lub świeżym soczkiem :)
Ostatnio dorobiłam się miksera z obrotową miską, w sensie dla leniuszków, a że lubię piec to chętnie go wypróbowałam, pierwsze ciasto było dla TatyMi z okazji urodzinek, następnie maślane ciasteczka dla Mi, które nie wyszły, znaczy były smaczne ale coś poszło nie tak, muszę poszukać innego przepisu :) a wczoraj na szybko w czasie Mimkowej drzemki machnęłam owsiane ciasteczka (oryginalny przepis tu)

składniki:  
- 2 szklanki płatków owsianych 
- 1 1/2 szklanki mąki 
- 2 jajka 
- 1/2 szklanki cukru
- 100 g roztopionego masła 
- pół łyżeczki sody (mniej niż w oryginale bo dla Mi, następnym razem nie dam wcale)

przygotowanie:
Wszystkie składniki wymieszać, jeśli masa będzie bardzo gęsta, dodać parę łyżek mleka lub wody (dodałam trochę mleka). Piekarnik rozgrzać do 160 stopni. Wykładać ciastka łyżką na blaszki wyłożone papierem do pieczenia. Piec dwie blaszki na raz, ok. 7-10 minut w piekarniku z termoobiegiem lub jeśli termoobiegu nie ma, po jednej blaszce 10 - 12 minut.  

Oto co nam wyszło :)
Możecie polecić jakieś fajne przepisy na łakocie? A może sprwadzony przepis na maślane ciasteczka? Generalnie obiadkowe propozycje też chętnie przyjmę bo jakoś ostatnio weny nie mam. A co myślicie na temat przyprawiania 8 miesięcznemu bąblowi jedzenia? Mogę czy się wstrzymać?



poniedziałek, 14 lipca 2014

Dlaczego mu zabraniasz?!

Dlaczego mu zabraniasz?! - wielkim oburzeniem skwitował znajomy moją prośbę o nie stanie z MałymMi przed ekranem gdzie akurat rozgrywała się krwawa jatka (Mi może nie czaił, że krwawa ale ja czaiłam). 
Pfff ona mu broni- fuknął koleżka do swojej partnerki.
Mały to uwielbia, od razu nastaje w pokoju błoga cisza (tak, tak przeprowadziliśmy eksperyment...). 
Mi nie gapi się w monitory, żadne, nie ogląda kreskówek, nie siedzi ze mną na FB i nie pisze z Tatą sms'ów. Dlaczego? Bo tak. Wiem, że monitory nie szkodzą na wzrok tak jak kiedyś, ale jednak, poza tym wychodzę z założenia, że zdąży się naoglądać. Oglądanie TV przez tak małe dzieci może obniżać ich zdolność koncentracji w późniejszych latach... Czy to prawda, nie wiem, gdzieś to przeczytałąm ale raczej nie w jakimś specjalistycznym piśmie popartym miliardem badań, ale skoro gdzieś to widziałam i może to być prawdą to po co mam mu fundować obniżenie koncentracji.
Dość problematyczne jest gdy przychodzisz w gości i prosisz o wyłączenie telewizora, no ale skoro już przyszliśmy to możemy pogadać bez wyjącego pudła nad głową. Większość naszych znjomych jest tolerancyjna (lub dobrze udaje) i z mniejszym lub większym zapałem gasi "towarzysza swojego życia" chociaż jak zawsze są wyjątki i kiedyś od kogoś usłyszałam, że telewizor jest od tego żeby grać. Okej jesteś u siebie w domu...
To oczywiście nie jest tak, że kiedy wchodzimy do sklepu RTV to zakrywam małemu oczy, kiedy zerka przez moje ramię to z wrzaskiem trzaskam laptopem albo w panice szukam pilota, ale nie ma sytuacji kiedy mówię do niego choć synku pooglądamy bajeczkę. Nie jestem fanatyczką, ale w domu komputera i TV używamy kiedy Mi śpi. Do pół roku w ogóle nie pozwalałam mu patrzeć się w ekrany, teraz sporadycznie zerknie to tu to tam, ale zaczyna rozumieć i to go przyciąga. Nie chcę żeby tak jak jedno ze znajomych dzieci nie potrafił przejść obojętnie koło grającego telewizora, bo jego tata gdy miał coś koło roku puszczał mu wieczorami bajki na laptopie. Bajkę można opowiedzieć, przeczytać, ale to wymaga zaangażowania ze strony rodziców, widocznie nie każdy ma tyle chęci...
Po co ma się gapić w te, nazwijmy to, potencjalnie szkodliwe dla jego rozwoju urządzenia kiedy i tak nic nie rozumie, bo co, bo mi będzie wygodniej, bo przestanie marudzić a ja nadrobię nowinki z fejsika albo obejrzę bardzo inteligentny paradokument... Wolę potarzać się po podlodze, pośpiewać piosenki czy pójść na spacer. Mamy wiele ciekawszych rzeczy do roboty niż obserwowanie migających obrazków.
Przesadzam... Być może ale chcę z nim spędzać jak najwięcej czasu, z nim, a nie obok niego, bo podrośnie w mgnieniu oka i wtedy to koledzy z podwórka będą wyznaczali trendy i nie będę mu zabraniać obejrzeć "fantastyczną" kreskówkę, o której mówi całe osiedle. :) (oczywiście wszystko w ramach zdrowego rozsądku)

sobota, 12 lipca 2014

Owocowa zmora

Ja wiem, że mamuśki są oczytane, naoglądane i napytane własnych mam, babć lub innych fachowców od wychowania dzieci (teraz często się radzę fachowców, ale zanim Mi się pojawił nie miałam potrzeby pytać i czytać), ja nie jestem, chciałam mieć dzidziusia a nie pretekst do przetrząsania Internetu by jak najwięcej dowiedzieć się o kupkach, dupkach, praniu i gotowaniu, dlatego zaliczyłam wiele wpadek. Jedną z nich było wywabianie plam.
Mi zaczynał jedzenie owocków standardowo (?) od jabłuszka, a z racji tego, że śliniak baardzo ograniczał jego wolność pomyślałam, że przecież to tylko jabłuszko i na bank elegancko zejdzie w praniu. Nic bardziej mylnego, jabłuszko wżarło się we wdzianko niczym mama w czekoladki :P, drugim i chyba gorszym przeciwnikiem proszku do prania był BANAN, no ten to w ogóle dał czadu, zostawił plamy jakby Mi babrał się w błocie i to jeszcze na moim ulubionym pierwszy raz założonym ubranku.

takie moje smuteczki :(

Normalnie niczym nie chciało zejść :(
Wiem, wiem nie jedna pomyśli: Matko co za guła. Ja naprawdę myślałam, że bananek i jabłuszko to niegroźne, smakowite przekąski dla maluszka, wszyscy wiedzą, że maliny, czereśnie czy takie tam robią plamy ale banan no przecież on nawet nie ma koloru, a tu proszę.
Nie zeszło w pierwszym, drugim praniu... No nic wdzianko i tak na straty więc spróbuję w wyższej temp... Nic? No dobra wujek Google jednak musi przyjść z pomocą, wpisuję Jak wywabić plamę z banana? i czytam, że wysoka temperatura utrwala plamy z owoców, no żesz w pyszczek no, teraz mi to mówicie... No nic czytam czy jest jakaś szansa, a owszem odplamiacze, proszki do białego, namaczanie na 24h w takim to a takim specyfiku, niestety wdzianko wygląda jakby 15 osób je nosiło na przestrzeni wieków a plamy mają się znakomicie :(
Piszę dla informacji, plamę z owoców należy zaprać na świeżo w letniej wodzie z dodatkiem mydła. Moja czarna rozpacz po wyciągnięciu ubranek z pralki dała mi pretekst do napisania tej notki, żeby żadna z Was nie musiała płakać nad zniszczonymi pięknymi ubrankami... 
Albo inaczej ZAKŁADAJCIE ŚLINIAKI DO JEDZENIA :D
Ot chciałam się podzielić moją frustracją na temat zniszczonych wdzianek... ;).
Myślicie, że da się jeszcze coś z tym zrobić?

czwartek, 10 lipca 2014

Nowe smaki MałegoMi

Wprowadzać jedzonko inne niż cycy zaczęliśmy jak Mi skończył 6 miesięcy, początkowo ostrożnie wręcz z lekką paniką czy nie będzie na nic uczulony bo chciałam żeby mógł jeść wszystko tak jak my. Ostrożnie, nie wiem czy nie za bardzo ostrożnie wprowadzaliśmy co kilka dni nowe warzywko. Gotuję sama bo lubię wiedzieć co jem i z czego jest zrobiony posiłek dla mnie i dla mojej rodzinki, chociaż nie oszukujmy się nie jestem w stanie wyeliminować wszystkich szkodliwych elementów zawartych w pokarmach ale wiem, że marchewka jaką je Mi jest marchewką a nie aromatem marchewkowym :P
Zaczęliśmy od kleiku ryżowego, krótym MałyMi pluł mimo, że nie umiał (:D), więc kleik nie zagościł w naszym jadłospisie. Pojedynczo dostawał warzywka, ziemniaczka, marchewkę (marchewka jest nie jadalna w mniemaniu mojego synusia :P), później zaczęliśmy mieszać te warzywka, które już znał. 
Nie przecierałam jedzenia, nie blendowałam go, bo mi ładnie "żuł" to co mu serwowałam, fakt początkowo mocno rozgotowywałam warzywka, a owocki kupowałam mocno dojrzałe żeby łatwo się rozgniatały.
Bez wpadek się nie obyło, jak w każdym "przełomowym" momencie życia malucha. Tak bardzo cieszyłam się, że tak ładnie je, że za szybko zaczęłam wprowadzać kolejne produkty i syneczka rozbolał brzuch i miał problemy z "konkretami" w pieluszce, szybko przystopowaliśmy z nowym jedzeniem i skończyło się na 2 dniach płaczu i noszenia na rękach.
Bałam się też wprowadzenia glutenu ze względu na uczulenie na gluten lub co gorsza celiakię, na razie jest OK i mam nadzieję, że tak zostanie, bo nie chciałabym żeby Mi musiał się "bać" jakiegoś jedzena. My lubimy jeść i chcę żeby mały też czerpał z tego przyjemność. Wprowadzaliśmy gluten w postaci kaszki manny do zaciągania zupki, ale pewnego dnia "dorwał" piętkę od chleba (bezzębny brzdąc wcinający chleb, WOW!) i tak sam sobie wprowadził gluten :P
Słoiczkowy moment też mieliśmy, bo mama się rozleniwiła i próbowała zasrewować maluchowi gotowe jedzonko. Niestety, stety po tygodniu jedzenia słoiczków (na przemian z obiadkami gotowanymi osobiście)  Mi zaczął mieć odruch wymiotny i strasznie się ksztusił słoiczkowymi obiadkami, więc odstawiliśmy gotowe jedzenie i pozaostaliśmy przy gotowaniu :D, doszłam do wprawy i teraz gotowania dla młodego zajmuje mi jakieś pół godzinki...
Nasz obiadek wygląda dziś tak:

Bardzo cieszę się że szkrab z wielką chęcią je to co mu serwuję, łącznie z brokułami i cukinią, bez których nie wyobrażam sobie życia :), trochę szkoda, że nie przepada za marchewką ale soczek marchewkowy pije więc jest szansa na zmianę upodobań :D

wtorek, 8 lipca 2014

Wracamy :)

Och lata świetlne nic nie pisałam, ale uczelnia, rosnący maluszek... Świat stał na głowie. MałyMi ma już 8 miesięcy i jest zabawnym brzdącem, ale co się namęczyliśmy przez te kilka miesięcy... Ojj jest co opowiadać :)
Po pierwsze muszę przyznać, że odkryłam co znaczy, że maluch rwie się do siadania... Mi tak podnosił główkę, tak wierzgał i wrzeszczał w niebogłosy, że pewnego dnia go posadziłam... Wiem, wiem moje święte oburzenie w temacie sadzania maluszków, pamiętam :P Ale na swoją obronę mam argument, nie obkładałam go poduszkami i nie zostawiałam bezwładnego, małago paragrafy na kanapie... Zawsze ktoś go asekurował, poprawiał żeby siedział prosto, mimo wszystko bałam się żeby nie utrwaliła się zła postawa siedząca, chociaż teraz kiedy siedzi sam nadal jest paragrafkiem, ale żaden lekarz nic nie mówił, że coś jest nie tak, więc mam nadzieję, że nie jest...
Jaka radość w rodzinie była kiedy MałyMi potrafił sam siedzieć...

-NO teraz będzie trochę spokoju, może przestanie tak wiecznie płakać...

Taa akurat. Usiadł posiedział i dalej wrzaski. Marko moja toż to trzeba być jasnowidzem żeby wykombinować o co chodzi brzdącowi... Przewiń, nakarm, posadź... NIC, wrzask po 2 minutach...
Po miesiącu ( wiem mało kumaci z nas rodzice :P) odkryliśmy, że samo siedzenie to mało trzeba jeszcze przenosić do różnych pokoi, żeby się Księciuniowi krajobraz zmieniał :D taki to nasz Mi cwany, ale mama się też wycwaniła, kładę na podłodze starą kołderkę, sadzam go na niej a jak zaczynają się wrzaski to myk kołderkę za rogi i w inne miejsce, HAHA cwana mama :P
Fajnie obserwuje się jak dzieciątko z małej fasolki w brzuchu zmienia się w małego potworasa ( oczywiście pieszczotliwie Go tak nazywam, żeby nie było wątpliwości :)), który siada, je coś innego niż cycy, staje się człowieczkiem już nie tak bardzo zależnym od nas... On się teraz tak fajnie przytula i gada po swojemu... Och no nic, lecę grzać zupkę, bo słyszę, że się obudził. Buzka dla wszystkich przyszłych i obecnych mam :*